poniedziałek, 1 maja 2017

Dwie godziny.



Nieznośne gorąco przyklejało się do jej pośladków, gdy tymczasem nogi, w podświadomym pragnieniu ucieczki marzły wystając poza materac, wisząc w przestrzeni kilka centymetrów nad podłogą. Wysunęła się spod tego kawałka pościeli, który jakimś cudem nie został zagarnięty (wywalczyła go?) przez źródło ciepła i usiadła, stawiając lodowate stopy na miękkim hotelowym dywanie. Nie spojrzała za siebie, bo tej przestrzeni nie dało się już zmienić. Tylko przed nią było to, co można jeszcze było uporządkować. Wstała, chwyciła leżący na krześle ręcznik, pozbierała z podłogi ubrania i weszła do łazienki, uruchamiając nieuchronny hałas wraz ze światłem. Przeszła obok lustra wychwytując nieznaczny ruch po drugiej stronie. Tam jednak też nie spojrzała. Dlatego u siebie nie miała takich wielkich luster. Można w nich dojrzeć to, czego widzieć się nie chce. Coś, co może zburzyć idealny, utkany z niewidzialnych nici spokój. Jak dobrze, że pajęcze nici jej umysłu są takie silne.
Zmyła z siebie własne i cudze zapachy, zawinęła chaos włosów w nieco bezładną, acz skończoną kulkę, wciągnęła sukienkę i wróciła do pomieszczenia z łóżkiem i człowiekiem.
Mężczyzna nie spał, być może obudzony dźwiękiem wentylacji, a może nagłym obniżeniem temperatury w miejscu wcześniejszego zetknięcia dwóch ciał.
- Dzień dobry - uśmiechnął się.
Mruknęła "hej" w odpowiedzi i usiadła na krześle, by założyć buty.
- O której masz pociąg? - spytał, po czym ziewnął leniwie i wyciągnął ręce do góry, by się przeciągnąć.
- Za dwie godziny. - przyglądała się rysie na lewym czubku czarnego półbuta.
Wygramolił się z pościeli i usiadł na przeciw niej. Była prawie pewna, że czeka, aż podniesie wzrok, ale po chwili wstał, i lawirując wśród własnych gaci i skarpetek dotarł do łazienki.
Zastanawiała się, czy wyjść teraz, czy liczyć na podwiezienie. W oknie szary świat odbijał się tysiącami kropli. Ale to nic. Miała parasolkę. Wstała, ramiączko sukienki zsunęło jej się z ramienia. Sięgnęła rękami w tył, próbując zasunąć zamek. Zastał ją w tej przedziwnej pozycji. Nie poprosiła o pomoc, dalej siłując się z własnymi ograniczeniami. Dojrzała, jak się uśmiecha. Podszedł, chwycił delikatnie za jej nadgarstki i odciągnął je od zamka. Zapiął go, a gdy chciała się odwrócić, przyciągnął ją do siebie.
- Chciałaś wyjść bez pożegnania? - wyszeptał jej do ucha. Ciarki przeszły jej po całym ciele.
Poczuła jego usta na karku. Coś gorącego i twardego znów wbiło jej się między pośladki. Ręce podciągnęły sukienkę na wysokość brzucha, tak że dwa ciała dzielił tylko materiał jej majtek. Nie pofatygował się nawet, by je zdjąć. Zacisnęła usta, próbując zignorować ból i skupić się na przyjemności. Po paru chwilach jednak obrócił ją, podciągnął sukienkę jeszcze wyżej, i kilkoma sprawnymi ruchami nadgarstka wykończył swoje dzieło, po czym padł na łóżko.
- Daj mi minutę, to cię podwiozę - wysapał.
- Poplamiłeś mi sukienkę - wyszeptała.
Podniósł głowę.
- Tylko trochę. - wrócił do patrzenia w sufit.
Poszła do łazienki. Cień w lustrze nie poruszał się. Wzdrygnęła się. Lekko trzęsącymi się rękami zmoczyła brudny fragment sukienki. Wróciła do lustra, by sprawdzić, czy plama jest wyraźna. Gdy patrzyła na nie wprost, wszystko wyglądało normalnie. Ale nie musiała widzieć, żeby wiedzieć co się tam czai.
Gdy wychodzili spytał, czy na pewno czegoś nie zapomniała. Nie obróciła się, odparła bez zastanowienia, że nie.
Dziewczyna za szybą mocniej objęła kolana, po jej policzkach płynęły łzy.

czwartek, 26 listopada 2015

Trzecia noga

- Przyszły wyniki badań państwa syna.
- Czy wszystko w porządku?
- Tak, większość wykresów wskazuje na to, że dziecko będzie się rozwijać prawidłowo, będzie trzeba jednak dołożyć specjalnych starań jeśli chodzi o edukację. - lekarz wyświetlił obraz mózgu dziecka, podświetlając niektóre obszary na czerwono. - To, co państwo widzą, to część kory mózgowej odpowiedzialnej za orientację seksualną. - wbił długopis w przeźroczysty płat - ten fragment jest wyjątkowo wyraźnie powiększony...
- Co to oznacza? - ojciec zmarszczył brwi. 
- Państwa syn może mieć skłonności pedofilskie. Oczywiście to nie jest pewne! - lekarz pospieszył z tłumaczeniem, gdy kobieta oderwała wzrok od niemowlaka leżącego w jej ramionach i zasłoniła usta ręką. - Przy odpowiedniej edukacji i kontroli dziecka najpewniej wyrośnie na porządną osobę, może co najwyżej ze skłonnością do nieco młodszych partnerek. Proszę się nie martwić na zapas, dane zostaną wpisane do systemu, gdy chłopiec podrośnie i pójdzie do szkoły, będzie czekał na niego odpowiedni rozkład zajęć, wliczając zwiększone zapotrzebowanie na wychowanie fizyczne - lekarz nacisnął przycisk, który sprawił, że obraz podświetlił się w pewnych miejscach na zielono, w innych na niebiesko - te obszary sugerują, że państwa syn będzie czuł się lepiej w zajęciach siłowych, nieco gorzej w umysłowych. Proponowany zawód... - poszukał odpowiedniej strony w aktach - Żołnierz, ze wskazaniem na marynarkę wojenną.
W pomieszczeniu nastała cisza. Kobieta przytuliła do siebie dziecko, jakby bała się, że je odbiorą. Mężczyzna kiwał głową w zamyśleniu. 
- To chyba nie tak źle? - wydusił z siebie po chwili. 
- Tak, proponuję od samego początku przyzwyczajać do zabaw fizycznych, może z odrobiną gier strategicznych, żeby zwiększyć szansę na awans. 
- Czy są jakieś inne opcje? - zapytała cicho matka.
- W jakim sensie? - lekarz spojrzał na nią ze zdziwieniem. 
- Inne ścieżki kariery.
- Ach, cóż, przedstawiłem państwu wynik o najwyższej procentowo możliwości powodzenia. Wszystkie pozostałe nie przekraczają standardowych 60%, które zobowiązywały by mnie do przedstawienia ich państwu. Jeśli jednak życzy sobie pani... - znów zaczął szperać w papierach - Tak więc następny w kolejności był... inżynier budowlany. Pierwsza opcja, przy swoich 83%, wydaje się być jednak najlepsza.
Kobieta patrzyła na niego z nieokreślonym wyrazem twarzy. Lekarz chrząknął.
- Jeśli życzą sobie państwo przemyśleć sprawę, wrócę za 10 minut...
Ojciec dziecka kiwnął głową, widząc strapioną minę kobiety. 

Gdy doktor wrócił, matka stała pod oknem, wpatrując się w coś na zewnątrz, natomiast mężczyzna opierał lewą rękę o kołyskę, w której leżał niczego nie świadomy obiekt dyskusji.
- A więc uznaliśmy, że posłuchamy pana rady. 
- Dobrze. Tutaj są papiery, do podpisania przez oboje rodziców, i myślę, że to wszystko, są państwo wolni. 
Po złożeniu sygnatur lekarz wziął dokumenty, uśmiechnął się i położył rękę na klamce by wyjść.
- Panie doktorze - głos kobiety był ledwo słyszalny - czy mogłabym się tylko jeszcze dowiedzieć, ile procent miał inżynier?
- Tak. Jeśli dobrze pamiętam to było 58%.
- Dziękuję.





sobota, 7 listopada 2015

Ślimacze historie

Srebrzyste ślady znaczyły każdą ciemną nawierzchnię pomieszczenia kuchennego. Tą jasną w sumie też, tylko że ona błyszczała się i bez tego.
"Gniotek, jesteś pewien, że to dobry pomysł?"
"A masz jakiś inny? Znam ich zwyczaje, nie zorientują się. Na wiosenne mrozy mnie tu Franek przyprowadził, mam wszystko obcykane."
"Właściwie, to gdzie on teraz pełza? Widziałeś go jakoś ostatnio?"
"Nie, wiesz, mieliśmy sprzeczkę. Nie mógł się zdecydować jaką płeć wybrać, więc z dwojga złego wolałem rozmnażać się sam."
"Aaa... ty, popatrz, gnijące dynie! Rajuśku..."
Henryk podekscytowany ruszył sprężyście w kierunku wielkich pomarańczowych kształtów. Gniotek uznał, że da się młodszemu towarzyszowi wyszaleć, a sam postanowił poprzeglądać okruszki pod kuchenną szafką. Nagle zdał sobie sprawę, że nic nie widzi. Ruszył przed siebie najszybciej jak potrafił, świadomy, że oślepiło go słońce. Ale przecież jest środek nocy! Wyczuł silne drganie podłogi. Było coraz mocniejsze, i gdy w końcu jego oczoczułki znalazły się w cieniu odkrył, że niezidentyfikowany gigant minął go zaledwie o parę cali. Nie kojarzył go, a przecież bywał tu bardzo często. To był jego rewir, każdy mógł to wyczytać z jego linii śluzowej. Wytrzeszczył czułki w poszukiwaniu Henryka, ale dynie stały w półmroku, całe pół pomieszczenia stąd. Po chwili uspokoił się - giganty nie widzą w ciemności, więc jest tam bezpieczny. Dudnienie powróciło po jakimś czasie. Gniotkowe ciało zadrżało od powietrznych wibracji, które przypłynęły skądś wysoko nad ziemią. Po chwili światło zgasło. Gigant odszedł.
Henryk wręcz przypłynął na swoim śluzie.
"Co to było? Niesamowite uczucie! Ale czy nadal jesteś pewien, że powinniśmy tu zostać?"
"Taak, nie bój żaby. Po prostu nie wychylajmy się za bardzo, a wszystko będzie w porządku"
"Żab to ja się akurat boję..."

Kolejnej nocy czuli się już jak u siebie w domu. Gniotek powoli zaczynał robić zapasy zimowe, szukał też idealnego miejsca do spania, ale wszędzie coś mu przeszkadzało. Tam wiało, tu było za dużo przestrzeni, a jeszcze gdzie indziej za mała wilgoć. Henryk natomiast nie mógł się pogodzić z faktem, że dynie zniknęły.
"Myślisz, że przyniosą nowe? Tylko, że pewnie nie będą takie pyszne. Ta nutka pleśni nadawała im zupełnie nowy smak." 
Pełzał cały rozmarzony, nie zwracając uwagi na dobrobyt okruszkowy dookoła. Gniotek w końcu nie wytrzymał:
"Patrz, gdzie łazisz, nie wiesz, że krzyżowanie śluzu przynosi pecha?"
"Nie chcesz ze mną krzyżować śluzu?"
"Och, chcę, ale nie teraz. Wiesz, że nie o to mi chodziło. Teraz musimy się przygotować do zimy!"
"Jesteś strasznie poważny! Do zimy jeszcze dużo czasu."
Zaczął pełznąć w kierunku Gniotka. Ten w desperacji wślizgnął się na drewnianą framugę i w tym momencie znów poczuł, że ślepnie. Jego ciało zaczęło drgać, ale na szczęście śluz trzymał mocno.
"Aaaa, co ze mną robisz! Ty potworze! Ratunkuuu...." 
Głos Henryka powoli zanikał w głowie Gniotka. Po chwili otoczyła go dziwna materia. Zaczął wypuszczać zwiększoną ilość mazi, ale wszystko na marne - materia była śluzochłonna. Poczuł, jak jego ciało odrywa się od framugi,a wiatr łaskocze go w podeszwę. Zdążył jeszcze pomyśleć, że powinien był posłuchać Franka i znaleźć sobie inną miejscówkę, gdy wir wody pochłonął jego drobne ciałko i wciągnął w niekończącą się ciemność.

Based on a true story :P

sobota, 10 października 2015

Metafizyczny kloszard

Po tej całej rozmowie zdała sobie sprawę, że nie ma znaczenia, ile w życiu przeszła. Była tylko osobą, która przez zamknięte na klucz drzwi próbuje przekonać kogoś by nie strzelał sobie w łeb, i na dodatek nikt jej za to nie płacił. Jedyne, czego tym wszystkim ludziom było potrzeba, to czas.
Może powinna zostać psychologiem? Dać zamknąć się w ramy zawodowe, narzucić blokady uczuciowe, do cholery, jakby jeszcze ich nie używała.
Wpatrywała się w klamkę. Po chwili zrozumiała, że klamka należy do jej własnych drzwi, i że to ona jest zamknięta w pokoju. Otwarła drzwi. Na korytarzu nie było nikogo. Tylko z zewnątrz jakieś głosy w nieznanym jej języku mówiły coś pewnie mało ważnego. Zamknęła. Piętro wyżej ktoś chodził intensywnie po pokoju, może nawet przesuwał meble. Usiadła na łóżku. Piekły ją oczy. Zaczęła w głowie powtarzać to, co powiedziała, analizować, czy nie zrobiła gdzieś błędu, który mógłby się skończyć tragicznie. Przebierając się w piżamę wiedziała już, że to będzie bezsenna noc. Niby to nie jej sprawa. Tylko gonitwa myśli uświadamiała jej, że jednak się przejęła. Nawet, jeśli te myśli były zupełnie nie na temat. Kto o zdrowych zmysłach zostaje psychologiem?

"Nie jesteś mi już potrzebny"
Kazała mu się spakować i wyprowadzić się, zanim wróci. Rozglądał się w oszołomieniu po mieszkaniu. To ostatnie zdanie odbijało się jeszcze od szyby, próbując wylecieć przez zamknięte okno. W pierwszym odruchu próbował nawet trzeźwo myśleć, wyciągnął z szafy walizkę i plecak. Do tej pory leżały na środku sypialni, częściowo zarzucone ciuchami.
Nie palił. Ona miała wszędzie pochowane papierosy, choć nigdy nie paliła w mieszkaniu. Wpatrywał się teraz w w połowie napoczętą paczkę, którą znalazł w szafce nad umywalką przeglądając kosmetyki.
- Czy w tym domu są gdzieś zapałki?
Myśl, wypowiedziana na głos, zmieszała się zaraz ze wspomnieniem niedawnej nocy, gdy sprawił jej przyjemność, i był pewien jej szczęścia. Przytuliła go wtedy wyjątkowo mocno. Gdy po jakimś czasie coś go obudziło, miał wrażenie, że bezgłośnie płacze. Ale rano nie był już pewien, czy to nie był sen. Uśmiechała się do niego, więc po co psuć nastrój? Teraz, oczywiście, uważał, że powinien był spytać. Nawet wtedy, w nocy. To pewnie tu popełnił błąd. Albo wtedy, gdy narzekał na jej nałóg i przez pół miasta szli milcząc. Albo...
W szufladzie w kuchni znalazł zapalniczkę i kolejne papierosy. Zapalił, wciągnął dym jak powietrze, przypominając sobie szkolne czasy, gdy z kumplami popalali kupione na sztuki w kiosku fajki, chowając się za salą gimnastyczną. Popiół spadł na podłogę, i w pierwszym odruchu schylił się po zmiotkę. W połowie drogi zdał sobie sprawę, że to już nie jego mieszkanie.

- Jak to, wyprowadzają się? Gdzie ja o tej porze roku znajdę lokatorów? Czy ci ludzie nie mają żadnego szacunku dla umów? Tak, zaraz znajdę. - rozłączyła się i położyła trzęsącą się ręką komórkę na biurku. Co jak co, ale lata praktyki nauczyły ją, że nie opłaca się niszczyć telefonu przez jakichś idiotów. - Chyba ich, kurwa, pojebało!
Sięgnęła po kawę, upiła łyk i odłożyła na miejsce nic nie rozlewając. Zaczęła szperać w stercie papierów, była pewna, że umowa leży gdzieś na wierzchu, ledwo dwa miesiące temu ją podpisywali i jeszcze nie zdążyła tego włożyć do teczki. Po chwili zdała sobie sprawę, że praktycznie leży na filiżance.
- Cholera jasna!
Wyprostowała się, ale to tylko pogorszyło sprawę. Przeklinając chwyciła naczynie, w którym zostały już tylko fusy i pobiegła po ręcznik papierowy. Gdy wróciła, kawa ściekała na dywan.
Opanowanie sytuacji zajęło jej jakieś dziesięć minut. w międzyczasie dostała jednego smsa i miała dwa nieodebrane połączenia. I znalazła umowę. W połowie mokrą, jak zresztą większość papierów ze sterty.
Chrząknęła. Oddzwoniła.
- Tak, dzwonił pan, proszę wybaczyć, miałam mały wypadek... nie nie, tylko kawa... tak znalazłam - spojrzała na papier, z którego ciemny napój skapywał na stertę ręczników. Przechyliła głowę, próbując z niego odczytać odpowiednią informację - Tak, zdaje się, że jedyną konsekwencją będzie brak zwrotu kaucji... kto to pisał? Proszę pana, wszystkie umowy mieszkaniowe brzmią podobnie, nie opłaca się ścigać ludzi o tak niskie kwoty, jest pan jakby o czynsz do przodu, a w ciągu miesiąca na pewno się ktoś znajdzie... ja powiedziałam? Być może, byłam się, zdaje, delikatnie podirytowana, wyglądali na solidnych... tak... tak... proszę się nie martwić... do widzenia!
Kolejny sms. Odczytała oba.
- Niech cię szlag!


czwartek, 30 kwietnia 2015

Daily lies

Na styku dwóch światów Gina zdejmowała maskę. Nie wyobrażała sobie przekraczać progu z twarzą stamtąd. Razem z inną nią znikały wszystkie wspomnienia. I tylko ptaki poznawały, kim jest naprawdę.
Najpierw, pozbywała się przyrostów. Tych członków Ciała, które wydobyła z siebie niechcący, tak jak niechcący przyczyniła się do ich stworzenia. Karmiła je pożywką, słodkimi słowami, buziakami, bo ktoś powiedział, że to jedyny sposób na pogodzenie się z ich istnieniem. Ale gdy tylko znikały, wymazywała je całkowicie z umysłu, a pozostały zapach wraz z całą resztą spłukiwała w toalecie i pod prysznicem.
Potem ubierała świeże ubrania, zakraplane odrobiną pewności siebie, o tanim zapachu wiosennych kwiatów. Odklejała z policzków bladość i cienie spod oczu. Ścierała opuchliznę. Zdzierała z biodra i ramienia bordowe siniaki. Przemykała jeszcze na boso przez korytarz, nasłuchując uważnie czy wszystko, co nieożywione, nie wydaje dźwięków im nieprzystających, a ożywione rytmicznie wyświstuje oddechy.

Przy wejściu do normalności zaskrzypiała klapka. Pamiętała o niej zawsze, więc skarciła stopę za niezdarność. Rytmiczność nie została zachwiana, mimo to chwyciła szybko buty, torebkę i płaszcz i dokończyła przebieranie za drzwiami. Wyprostowana – bo w końcu mogła – wzięła głęboki oddech. Powietrze pachniało kwiatami i wilgocią nocnego deszczu.  

środa, 23 kwietnia 2014

Odsiewanie myśli (3). Klaustrofobia.

Jedyne okno pokoju zajmowało prawie całą ścianę i wychodziło na wschód. Odczuwała w związku z tym niepokój, duszącą świadomość, że nie ma ucieczki przed słońcem. Rano, zapewne ledwie parę chwil po zaśnięciu, zostanie pochłonięta przez żar, gorąco, oślepiającą jasność, która spala w ten nieprzyjemny sposób, najpierw gotując krew w żyłach, całą wodę w organizmie, a gdy to wszystko wyparuje, zamieni marne resztki ciała w popiół.
A może po prostu w pokoju było duszno? W powietrzu unosiła się woń długo nie wietrzonych koców, które zalegały na łóżku podnosząc jego wysokość o dobre paręnaście centymetrów. Dawało to uczucie pewnej miękkości, ale także świadomość, że włókna, kurz, roztocza, z każdą chwilą coraz bardziej będą zalegać w płucach, blokując przepływ powietrza. Na domiar złego ktoś na parapecie postanowił założyć hodowlę pomidorów, w ilości zdecydowanie przekraczającej granicę rozsądku. Tak. Jak na tak mały pokój było tu wyjątkowo tłoczno.
Otworzyła małe górne okienko. Na razie nic to nie zmieniło, ale z czasem być może zdoła chociaż złapać głębszy oddech. Świat zewnętrzny od dołu zasłaniał zielony las, od góry gruba firanka, więc równie dobrze można było uznać, że nie istniał... przynajmniej do czasu gdy przyjdzie słońce i unicestwi wszystko na swojej drodze, była bezpieczna, choć przytłoczona przez bliskość ścian i nadmiar przedmiotów. Starała się nie przejmować, zamykając gdzieś głęboko w głowie myśl o tym, że i tak nie zaśnie.
Podeszła do walizki i zaczęła zdejmować z siebie ubrania, kładąc je byle jak na krześle. Buty, bluzka, koszulka, skarpetki, spodnie, stanik... podniosła głowę i spojrzała na siebie w lustrze. Położyła rękę na ramieniu i obróciła, wciąż śledząc ruchy dziwnej istoty po tamtej stronie. Ściągnęła gumkę z włosów, potrząsnęła głową pozwalając rozpłynąć się im w nieładzie po plecach. Jeszcze raz chwyciła się za ramię i wydała z siebie cichy pomruk. Potem położyła oba palce wskazujące na policzkach i pociągnęła skórę w dół, odkrywając nadmiernie przekrwione z niewyspania gałki oczne. Przez chwilę przesuwała palce w różne części twarzy robiąc dziwne miny, na koniec parę razy wydęła policzki i wypuściła powietrze, wydając przy tym z siebie ciche „pyk”.
Tymczasem zaczął wiać lekki wiatr, zmniejszający minimalnie duchotę. Zgasiła w końcu światło i utopiła w miękkości łóżka. Zamknęła oczy w oczekiwaniu na zagładę.

Nad ranem przyszła burza. Zapowiedziały ją drzewa, z początku szepcząc między sobą, z czasem, zapewne na skutek poirytowania wysoką temperaturą zaczęły się trącać gałęziami, aż doszło do kłótni, którą zakończył błysk i okropny huk. Widocznie dostało się prowodyrowi sprzeczki, bo nagle wszystko umilkło. A potem lunęło.


Nie przyszło słońce. Kara śmierci poprzez spalenie się w małym pokoiku została odroczona.


(Takie o. Natchnione trochę obrazami Hoppera i filmem "Shirley - wizje rzeczywistości". Albo raczej na odwrót :P)


środa, 9 kwietnia 2014

Odsiewanie myśli (2)

W głowie miała chaos. Zawsze tak było, gdy musiała się zmierzyć z całym dniem wolnego, i chęcią upchnięcia w niego jak największej ilości czynności. W końcu, jak zawsze, niewiele z tego wychodziło, tylko ogólne zmęczenie i przygnębiająca świadomość, że tyle jeszcze zostało.
Położyła się spać wcześnie, mimo że przespała pół dnia. Rano trzeba było wcześnie wstać, i do tego być wypoczętym. To, że dla jej organizmu w tej chwili była pora wczesno-popołudniowa nie miało znaczenia. Trzeba się przestawić, i już.
I tak oto jest czwarta rano. Zagubiła granicę snu i jawy. Wydawało jej się, że wciąż nie może zasnąć, ale jednocześnie znajdowała się nagle w innym, tym drugim świecie. W mieście z wielką świątynią, w której od wieków urządzane są królewskie śluby. Z pewnym znajomym, którego z jednej strony w życiu by się nie spodziewała na tym brzegu swojej świadomości, a jednocześnie nagle wydał się idealnym partnerem w przemierzaniu komnat nieznanego jej pałacu. Być może brali udział w jakimś spisku. A może po prostu zwiedzali? Nie była pewna, czy to czasy średniowiecza, czy współczesne, choć z pewnością była nie współcześnie ubrana. Jej towarzysz, wysoki prawie na dwa metry, z kruczoczarnymi włosami i zabawną, krótką grzywką, opowiadał historię rodu królewskiego. Wiedział całkiem sporo, choć Wciąż jednak nie mogła pojąć, skąd on się właściwie tutaj wziął.
- To tyle, chyba powinniśmy już iść. Spóźnimy się na ceremonię - stali właśnie na szczycie schodów, prowadzących do wyjścia. Zapatrzyła się w światło, prześwitujące przez czerwone kotary i witraż koloru bursztynu, pokazujący jakieś godło. Poczuła jego rękę na swoim ramieniu. Nie chciała nigdzie iść. Przecież tam gdzieś na pewno jest jeszcze pełno sekretów, tajemniczych przejść,duchów, strasznych historii, o których nikt nie pamięta. Tam gdzieś na pewno jest... biblioteka!
Tymczasem poczuła szept tuż przy swoim uchu... i obudziła się we własnym łóżku. 4:15.
- Shit! - wysyczała na wspomnienie słów, których bardziej się domyślała, niż je usłyszała. Dlaczego wszystko musi się sprowadzać do tych przyziemnych spraw. Przecież jedyne, co chciała z tego wszystkiego zapamiętać, to nazwę rodu, lub chociaż godło z witraża.

Na drugi dzień przypadkiem trafiła na nazwę miasta, w którym być może była w nocy. A może po prostu chciała, żeby to było to. W końcu ile razy śniła jej się wyprawa do Włoch sprzed lat, zawsze pojawiały się te same budynki, które prawdopodobnie nie istnieją (a przynajmniej ona ich nigdy nie widziała), choć wydawały się tak rzeczywiste.
- Akwizgran! To zabawne, że tak na niego mówimy. Jakby Aachen było zbyt proste do wymówienia.
- Chcesz się tam zatrzymać po drodze? Będziesz wracać dwa dni! Sama! Zamierzasz w ogóle spać? - głos przyjaciółki po drugiej stronie telefonu wydawał się co najmniej zmartwiony.
- Może w pociągu...

Pomyślała o słowach, które usłyszałaby, gdyby się nie przebudziła. Jutro zobaczy swego towarzysza sennej wyprawy. I nieświadomie będzie szukać oznak zmian w ich relacji. Kolejna zmarnowana szansa, osoba, z której będzie trzeba zrezygnować.
Czuła silną potrzebę ucieczki. Reanimacji swojego życia. Jakby nowe miasto, inne środowisko miały cokolwiek zmienić. Smutne myśli wywołały reakcję obronną organizmu. Poczuła, jak skóra na ramionach chwilowo napina się i twardnieje. Skrzyżowała ręce na piersi, zamknęła oczy, i zaczęła głęboko oddychać. Spod powiek przez chwilę wydobywał się delikatny blask, ale po paru sekundach wiedziała, że wszystko wraca do normy. Wiedziała też coś innego: pora odejść.