sobota, 10 października 2015

Metafizyczny kloszard

Po tej całej rozmowie zdała sobie sprawę, że nie ma znaczenia, ile w życiu przeszła. Była tylko osobą, która przez zamknięte na klucz drzwi próbuje przekonać kogoś by nie strzelał sobie w łeb, i na dodatek nikt jej za to nie płacił. Jedyne, czego tym wszystkim ludziom było potrzeba, to czas.
Może powinna zostać psychologiem? Dać zamknąć się w ramy zawodowe, narzucić blokady uczuciowe, do cholery, jakby jeszcze ich nie używała.
Wpatrywała się w klamkę. Po chwili zrozumiała, że klamka należy do jej własnych drzwi, i że to ona jest zamknięta w pokoju. Otwarła drzwi. Na korytarzu nie było nikogo. Tylko z zewnątrz jakieś głosy w nieznanym jej języku mówiły coś pewnie mało ważnego. Zamknęła. Piętro wyżej ktoś chodził intensywnie po pokoju, może nawet przesuwał meble. Usiadła na łóżku. Piekły ją oczy. Zaczęła w głowie powtarzać to, co powiedziała, analizować, czy nie zrobiła gdzieś błędu, który mógłby się skończyć tragicznie. Przebierając się w piżamę wiedziała już, że to będzie bezsenna noc. Niby to nie jej sprawa. Tylko gonitwa myśli uświadamiała jej, że jednak się przejęła. Nawet, jeśli te myśli były zupełnie nie na temat. Kto o zdrowych zmysłach zostaje psychologiem?

"Nie jesteś mi już potrzebny"
Kazała mu się spakować i wyprowadzić się, zanim wróci. Rozglądał się w oszołomieniu po mieszkaniu. To ostatnie zdanie odbijało się jeszcze od szyby, próbując wylecieć przez zamknięte okno. W pierwszym odruchu próbował nawet trzeźwo myśleć, wyciągnął z szafy walizkę i plecak. Do tej pory leżały na środku sypialni, częściowo zarzucone ciuchami.
Nie palił. Ona miała wszędzie pochowane papierosy, choć nigdy nie paliła w mieszkaniu. Wpatrywał się teraz w w połowie napoczętą paczkę, którą znalazł w szafce nad umywalką przeglądając kosmetyki.
- Czy w tym domu są gdzieś zapałki?
Myśl, wypowiedziana na głos, zmieszała się zaraz ze wspomnieniem niedawnej nocy, gdy sprawił jej przyjemność, i był pewien jej szczęścia. Przytuliła go wtedy wyjątkowo mocno. Gdy po jakimś czasie coś go obudziło, miał wrażenie, że bezgłośnie płacze. Ale rano nie był już pewien, czy to nie był sen. Uśmiechała się do niego, więc po co psuć nastrój? Teraz, oczywiście, uważał, że powinien był spytać. Nawet wtedy, w nocy. To pewnie tu popełnił błąd. Albo wtedy, gdy narzekał na jej nałóg i przez pół miasta szli milcząc. Albo...
W szufladzie w kuchni znalazł zapalniczkę i kolejne papierosy. Zapalił, wciągnął dym jak powietrze, przypominając sobie szkolne czasy, gdy z kumplami popalali kupione na sztuki w kiosku fajki, chowając się za salą gimnastyczną. Popiół spadł na podłogę, i w pierwszym odruchu schylił się po zmiotkę. W połowie drogi zdał sobie sprawę, że to już nie jego mieszkanie.

- Jak to, wyprowadzają się? Gdzie ja o tej porze roku znajdę lokatorów? Czy ci ludzie nie mają żadnego szacunku dla umów? Tak, zaraz znajdę. - rozłączyła się i położyła trzęsącą się ręką komórkę na biurku. Co jak co, ale lata praktyki nauczyły ją, że nie opłaca się niszczyć telefonu przez jakichś idiotów. - Chyba ich, kurwa, pojebało!
Sięgnęła po kawę, upiła łyk i odłożyła na miejsce nic nie rozlewając. Zaczęła szperać w stercie papierów, była pewna, że umowa leży gdzieś na wierzchu, ledwo dwa miesiące temu ją podpisywali i jeszcze nie zdążyła tego włożyć do teczki. Po chwili zdała sobie sprawę, że praktycznie leży na filiżance.
- Cholera jasna!
Wyprostowała się, ale to tylko pogorszyło sprawę. Przeklinając chwyciła naczynie, w którym zostały już tylko fusy i pobiegła po ręcznik papierowy. Gdy wróciła, kawa ściekała na dywan.
Opanowanie sytuacji zajęło jej jakieś dziesięć minut. w międzyczasie dostała jednego smsa i miała dwa nieodebrane połączenia. I znalazła umowę. W połowie mokrą, jak zresztą większość papierów ze sterty.
Chrząknęła. Oddzwoniła.
- Tak, dzwonił pan, proszę wybaczyć, miałam mały wypadek... nie nie, tylko kawa... tak znalazłam - spojrzała na papier, z którego ciemny napój skapywał na stertę ręczników. Przechyliła głowę, próbując z niego odczytać odpowiednią informację - Tak, zdaje się, że jedyną konsekwencją będzie brak zwrotu kaucji... kto to pisał? Proszę pana, wszystkie umowy mieszkaniowe brzmią podobnie, nie opłaca się ścigać ludzi o tak niskie kwoty, jest pan jakby o czynsz do przodu, a w ciągu miesiąca na pewno się ktoś znajdzie... ja powiedziałam? Być może, byłam się, zdaje, delikatnie podirytowana, wyglądali na solidnych... tak... tak... proszę się nie martwić... do widzenia!
Kolejny sms. Odczytała oba.
- Niech cię szlag!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz