Srebrzyste ślady znaczyły każdą ciemną nawierzchnię pomieszczenia kuchennego. Tą jasną w sumie też, tylko że ona błyszczała się i bez tego.
"Gniotek, jesteś pewien, że to dobry pomysł?"
"A masz jakiś inny? Znam ich zwyczaje, nie zorientują się. Na wiosenne mrozy mnie tu Franek przyprowadził, mam wszystko obcykane."
"Właściwie, to gdzie on teraz pełza? Widziałeś go jakoś ostatnio?"
"Nie, wiesz, mieliśmy sprzeczkę. Nie mógł się zdecydować jaką płeć wybrać, więc z dwojga złego wolałem rozmnażać się sam."
"Aaa... ty, popatrz, gnijące dynie! Rajuśku..."
Henryk podekscytowany ruszył sprężyście w kierunku wielkich pomarańczowych kształtów. Gniotek uznał, że da się młodszemu towarzyszowi wyszaleć, a sam postanowił poprzeglądać okruszki pod kuchenną szafką. Nagle zdał sobie sprawę, że nic nie widzi. Ruszył przed siebie najszybciej jak potrafił, świadomy, że oślepiło go słońce. Ale przecież jest środek nocy! Wyczuł silne drganie podłogi. Było coraz mocniejsze, i gdy w końcu jego oczoczułki znalazły się w cieniu odkrył, że niezidentyfikowany gigant minął go zaledwie o parę cali. Nie kojarzył go, a przecież bywał tu bardzo często. To był jego rewir, każdy mógł to wyczytać z jego linii śluzowej. Wytrzeszczył czułki w poszukiwaniu Henryka, ale dynie stały w półmroku, całe pół pomieszczenia stąd. Po chwili uspokoił się - giganty nie widzą w ciemności, więc jest tam bezpieczny. Dudnienie powróciło po jakimś czasie. Gniotkowe ciało zadrżało od powietrznych wibracji, które przypłynęły skądś wysoko nad ziemią. Po chwili światło zgasło. Gigant odszedł.
Henryk wręcz przypłynął na swoim śluzie.
"Co to było? Niesamowite uczucie! Ale czy nadal jesteś pewien, że powinniśmy tu zostać?"
"Taak, nie bój żaby. Po prostu nie wychylajmy się za bardzo, a wszystko będzie w porządku"
"Żab to ja się akurat boję..."
Kolejnej nocy czuli się już jak u siebie w domu. Gniotek powoli zaczynał robić zapasy zimowe, szukał też idealnego miejsca do spania, ale wszędzie coś mu przeszkadzało. Tam wiało, tu było za dużo przestrzeni, a jeszcze gdzie indziej za mała wilgoć. Henryk natomiast nie mógł się pogodzić z faktem, że dynie zniknęły.
"Myślisz, że przyniosą nowe? Tylko, że pewnie nie będą takie pyszne. Ta nutka pleśni nadawała im zupełnie nowy smak."
Pełzał cały rozmarzony, nie zwracając uwagi na dobrobyt okruszkowy dookoła. Gniotek w końcu nie wytrzymał:
"Patrz, gdzie łazisz, nie wiesz, że krzyżowanie śluzu przynosi pecha?"
"Nie chcesz ze mną krzyżować śluzu?"
"Och, chcę, ale nie teraz. Wiesz, że nie o to mi chodziło. Teraz musimy się przygotować do zimy!"
"Jesteś strasznie poważny! Do zimy jeszcze dużo czasu."
Zaczął pełznąć w kierunku Gniotka. Ten w desperacji wślizgnął się na drewnianą framugę i w tym momencie znów poczuł, że ślepnie. Jego ciało zaczęło drgać, ale na szczęście śluz trzymał mocno.
"Aaaa, co ze mną robisz! Ty potworze! Ratunkuuu...."
Głos Henryka powoli zanikał w głowie Gniotka. Po chwili otoczyła go dziwna materia. Zaczął wypuszczać zwiększoną ilość mazi, ale wszystko na marne - materia była śluzochłonna. Poczuł, jak jego ciało odrywa się od framugi,a wiatr łaskocze go w podeszwę. Zdążył jeszcze pomyśleć, że powinien był posłuchać Franka i znaleźć sobie inną miejscówkę, gdy wir wody pochłonął jego drobne ciałko i wciągnął w niekończącą się ciemność.
Based on a true story :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz