środa, 9 kwietnia 2014

Odsiewanie myśli (2)

W głowie miała chaos. Zawsze tak było, gdy musiała się zmierzyć z całym dniem wolnego, i chęcią upchnięcia w niego jak największej ilości czynności. W końcu, jak zawsze, niewiele z tego wychodziło, tylko ogólne zmęczenie i przygnębiająca świadomość, że tyle jeszcze zostało.
Położyła się spać wcześnie, mimo że przespała pół dnia. Rano trzeba było wcześnie wstać, i do tego być wypoczętym. To, że dla jej organizmu w tej chwili była pora wczesno-popołudniowa nie miało znaczenia. Trzeba się przestawić, i już.
I tak oto jest czwarta rano. Zagubiła granicę snu i jawy. Wydawało jej się, że wciąż nie może zasnąć, ale jednocześnie znajdowała się nagle w innym, tym drugim świecie. W mieście z wielką świątynią, w której od wieków urządzane są królewskie śluby. Z pewnym znajomym, którego z jednej strony w życiu by się nie spodziewała na tym brzegu swojej świadomości, a jednocześnie nagle wydał się idealnym partnerem w przemierzaniu komnat nieznanego jej pałacu. Być może brali udział w jakimś spisku. A może po prostu zwiedzali? Nie była pewna, czy to czasy średniowiecza, czy współczesne, choć z pewnością była nie współcześnie ubrana. Jej towarzysz, wysoki prawie na dwa metry, z kruczoczarnymi włosami i zabawną, krótką grzywką, opowiadał historię rodu królewskiego. Wiedział całkiem sporo, choć Wciąż jednak nie mogła pojąć, skąd on się właściwie tutaj wziął.
- To tyle, chyba powinniśmy już iść. Spóźnimy się na ceremonię - stali właśnie na szczycie schodów, prowadzących do wyjścia. Zapatrzyła się w światło, prześwitujące przez czerwone kotary i witraż koloru bursztynu, pokazujący jakieś godło. Poczuła jego rękę na swoim ramieniu. Nie chciała nigdzie iść. Przecież tam gdzieś na pewno jest jeszcze pełno sekretów, tajemniczych przejść,duchów, strasznych historii, o których nikt nie pamięta. Tam gdzieś na pewno jest... biblioteka!
Tymczasem poczuła szept tuż przy swoim uchu... i obudziła się we własnym łóżku. 4:15.
- Shit! - wysyczała na wspomnienie słów, których bardziej się domyślała, niż je usłyszała. Dlaczego wszystko musi się sprowadzać do tych przyziemnych spraw. Przecież jedyne, co chciała z tego wszystkiego zapamiętać, to nazwę rodu, lub chociaż godło z witraża.

Na drugi dzień przypadkiem trafiła na nazwę miasta, w którym być może była w nocy. A może po prostu chciała, żeby to było to. W końcu ile razy śniła jej się wyprawa do Włoch sprzed lat, zawsze pojawiały się te same budynki, które prawdopodobnie nie istnieją (a przynajmniej ona ich nigdy nie widziała), choć wydawały się tak rzeczywiste.
- Akwizgran! To zabawne, że tak na niego mówimy. Jakby Aachen było zbyt proste do wymówienia.
- Chcesz się tam zatrzymać po drodze? Będziesz wracać dwa dni! Sama! Zamierzasz w ogóle spać? - głos przyjaciółki po drugiej stronie telefonu wydawał się co najmniej zmartwiony.
- Może w pociągu...

Pomyślała o słowach, które usłyszałaby, gdyby się nie przebudziła. Jutro zobaczy swego towarzysza sennej wyprawy. I nieświadomie będzie szukać oznak zmian w ich relacji. Kolejna zmarnowana szansa, osoba, z której będzie trzeba zrezygnować.
Czuła silną potrzebę ucieczki. Reanimacji swojego życia. Jakby nowe miasto, inne środowisko miały cokolwiek zmienić. Smutne myśli wywołały reakcję obronną organizmu. Poczuła, jak skóra na ramionach chwilowo napina się i twardnieje. Skrzyżowała ręce na piersi, zamknęła oczy, i zaczęła głęboko oddychać. Spod powiek przez chwilę wydobywał się delikatny blask, ale po paru sekundach wiedziała, że wszystko wraca do normy. Wiedziała też coś innego: pora odejść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz