środa, 23 kwietnia 2014

Odsiewanie myśli (3). Klaustrofobia.

Jedyne okno pokoju zajmowało prawie całą ścianę i wychodziło na wschód. Odczuwała w związku z tym niepokój, duszącą świadomość, że nie ma ucieczki przed słońcem. Rano, zapewne ledwie parę chwil po zaśnięciu, zostanie pochłonięta przez żar, gorąco, oślepiającą jasność, która spala w ten nieprzyjemny sposób, najpierw gotując krew w żyłach, całą wodę w organizmie, a gdy to wszystko wyparuje, zamieni marne resztki ciała w popiół.
A może po prostu w pokoju było duszno? W powietrzu unosiła się woń długo nie wietrzonych koców, które zalegały na łóżku podnosząc jego wysokość o dobre paręnaście centymetrów. Dawało to uczucie pewnej miękkości, ale także świadomość, że włókna, kurz, roztocza, z każdą chwilą coraz bardziej będą zalegać w płucach, blokując przepływ powietrza. Na domiar złego ktoś na parapecie postanowił założyć hodowlę pomidorów, w ilości zdecydowanie przekraczającej granicę rozsądku. Tak. Jak na tak mały pokój było tu wyjątkowo tłoczno.
Otworzyła małe górne okienko. Na razie nic to nie zmieniło, ale z czasem być może zdoła chociaż złapać głębszy oddech. Świat zewnętrzny od dołu zasłaniał zielony las, od góry gruba firanka, więc równie dobrze można było uznać, że nie istniał... przynajmniej do czasu gdy przyjdzie słońce i unicestwi wszystko na swojej drodze, była bezpieczna, choć przytłoczona przez bliskość ścian i nadmiar przedmiotów. Starała się nie przejmować, zamykając gdzieś głęboko w głowie myśl o tym, że i tak nie zaśnie.
Podeszła do walizki i zaczęła zdejmować z siebie ubrania, kładąc je byle jak na krześle. Buty, bluzka, koszulka, skarpetki, spodnie, stanik... podniosła głowę i spojrzała na siebie w lustrze. Położyła rękę na ramieniu i obróciła, wciąż śledząc ruchy dziwnej istoty po tamtej stronie. Ściągnęła gumkę z włosów, potrząsnęła głową pozwalając rozpłynąć się im w nieładzie po plecach. Jeszcze raz chwyciła się za ramię i wydała z siebie cichy pomruk. Potem położyła oba palce wskazujące na policzkach i pociągnęła skórę w dół, odkrywając nadmiernie przekrwione z niewyspania gałki oczne. Przez chwilę przesuwała palce w różne części twarzy robiąc dziwne miny, na koniec parę razy wydęła policzki i wypuściła powietrze, wydając przy tym z siebie ciche „pyk”.
Tymczasem zaczął wiać lekki wiatr, zmniejszający minimalnie duchotę. Zgasiła w końcu światło i utopiła w miękkości łóżka. Zamknęła oczy w oczekiwaniu na zagładę.

Nad ranem przyszła burza. Zapowiedziały ją drzewa, z początku szepcząc między sobą, z czasem, zapewne na skutek poirytowania wysoką temperaturą zaczęły się trącać gałęziami, aż doszło do kłótni, którą zakończył błysk i okropny huk. Widocznie dostało się prowodyrowi sprzeczki, bo nagle wszystko umilkło. A potem lunęło.


Nie przyszło słońce. Kara śmierci poprzez spalenie się w małym pokoiku została odroczona.


(Takie o. Natchnione trochę obrazami Hoppera i filmem "Shirley - wizje rzeczywistości". Albo raczej na odwrót :P)


środa, 9 kwietnia 2014

Odsiewanie myśli (2)

W głowie miała chaos. Zawsze tak było, gdy musiała się zmierzyć z całym dniem wolnego, i chęcią upchnięcia w niego jak największej ilości czynności. W końcu, jak zawsze, niewiele z tego wychodziło, tylko ogólne zmęczenie i przygnębiająca świadomość, że tyle jeszcze zostało.
Położyła się spać wcześnie, mimo że przespała pół dnia. Rano trzeba było wcześnie wstać, i do tego być wypoczętym. To, że dla jej organizmu w tej chwili była pora wczesno-popołudniowa nie miało znaczenia. Trzeba się przestawić, i już.
I tak oto jest czwarta rano. Zagubiła granicę snu i jawy. Wydawało jej się, że wciąż nie może zasnąć, ale jednocześnie znajdowała się nagle w innym, tym drugim świecie. W mieście z wielką świątynią, w której od wieków urządzane są królewskie śluby. Z pewnym znajomym, którego z jednej strony w życiu by się nie spodziewała na tym brzegu swojej świadomości, a jednocześnie nagle wydał się idealnym partnerem w przemierzaniu komnat nieznanego jej pałacu. Być może brali udział w jakimś spisku. A może po prostu zwiedzali? Nie była pewna, czy to czasy średniowiecza, czy współczesne, choć z pewnością była nie współcześnie ubrana. Jej towarzysz, wysoki prawie na dwa metry, z kruczoczarnymi włosami i zabawną, krótką grzywką, opowiadał historię rodu królewskiego. Wiedział całkiem sporo, choć Wciąż jednak nie mogła pojąć, skąd on się właściwie tutaj wziął.
- To tyle, chyba powinniśmy już iść. Spóźnimy się na ceremonię - stali właśnie na szczycie schodów, prowadzących do wyjścia. Zapatrzyła się w światło, prześwitujące przez czerwone kotary i witraż koloru bursztynu, pokazujący jakieś godło. Poczuła jego rękę na swoim ramieniu. Nie chciała nigdzie iść. Przecież tam gdzieś na pewno jest jeszcze pełno sekretów, tajemniczych przejść,duchów, strasznych historii, o których nikt nie pamięta. Tam gdzieś na pewno jest... biblioteka!
Tymczasem poczuła szept tuż przy swoim uchu... i obudziła się we własnym łóżku. 4:15.
- Shit! - wysyczała na wspomnienie słów, których bardziej się domyślała, niż je usłyszała. Dlaczego wszystko musi się sprowadzać do tych przyziemnych spraw. Przecież jedyne, co chciała z tego wszystkiego zapamiętać, to nazwę rodu, lub chociaż godło z witraża.

Na drugi dzień przypadkiem trafiła na nazwę miasta, w którym być może była w nocy. A może po prostu chciała, żeby to było to. W końcu ile razy śniła jej się wyprawa do Włoch sprzed lat, zawsze pojawiały się te same budynki, które prawdopodobnie nie istnieją (a przynajmniej ona ich nigdy nie widziała), choć wydawały się tak rzeczywiste.
- Akwizgran! To zabawne, że tak na niego mówimy. Jakby Aachen było zbyt proste do wymówienia.
- Chcesz się tam zatrzymać po drodze? Będziesz wracać dwa dni! Sama! Zamierzasz w ogóle spać? - głos przyjaciółki po drugiej stronie telefonu wydawał się co najmniej zmartwiony.
- Może w pociągu...

Pomyślała o słowach, które usłyszałaby, gdyby się nie przebudziła. Jutro zobaczy swego towarzysza sennej wyprawy. I nieświadomie będzie szukać oznak zmian w ich relacji. Kolejna zmarnowana szansa, osoba, z której będzie trzeba zrezygnować.
Czuła silną potrzebę ucieczki. Reanimacji swojego życia. Jakby nowe miasto, inne środowisko miały cokolwiek zmienić. Smutne myśli wywołały reakcję obronną organizmu. Poczuła, jak skóra na ramionach chwilowo napina się i twardnieje. Skrzyżowała ręce na piersi, zamknęła oczy, i zaczęła głęboko oddychać. Spod powiek przez chwilę wydobywał się delikatny blask, ale po paru sekundach wiedziała, że wszystko wraca do normy. Wiedziała też coś innego: pora odejść.

środa, 2 kwietnia 2014

Odsiewanie myśli.

Otaczał ją szum. Myśli i słów.
Siedziała koło dwójki przyjaciół, choć właściwie było ich więcej. Nie starała się już określić, kto jest bliższy, kto dalszy a kto, być może w jakiejś sferze interesów, wręcz wrogi. Pamiętała, że ktoś podniósł na nią głos, bo odważyła się zaśmiać w nieodpowiednim momencie. Odnośnie czyjejś śmierci. Tak, ze śmierci nie można się śmiać. Rzekła osoba, która najwidoczniej nie miała z nią bliższego kontaktu, lub po prostu nie uznawała w takich wypadkach istnienia słowa "ironia". Lub w ogóle nie uznawała. No ale cóż, o gustach się nie dyskutuje, a tym bardziej nie ma sensu walczyć z wiatrakami.
Szum w głowie trochę zelżał, najpewniej na skutek braku świeżej dostawy alkoholu i nieco późnawej godziny. Zrobiło się zimno. Wiedziała, że w towarzystwie jest osoba, na której powinno jej bardziej zależeć. Przynajmniej serce tak mówiło. Problem polegał na tym, że ona ostatnio miała focha na serce, i słuchała tylko naprawdę wrednego momentami głosu rozsądku. No, może poza tymi paroma chwilami, gdy nie słuchała ani tego, ani tego, tylko po prostu szła za instynktem. Ale to już w ogóle było czyste szaleństwo.
Z całej gmatwaniny konwersacji dało się wydedukować kilka torów. Większość obracała się wokół pracy, poboczne - związków, jeszcze inne były po prostu zwykłym narzekaniem na los i niesprawiedliwość tego świata.
W tym wszystkim nie spojrzała ani razu w kierunku, który ją najbardziej interesował. Wydało jej się zabawne, jak bardzo ludzie polegają jedynie na tym, co widzą, i nie używają innych zmysłów. I jak bardzo nie zwracają uwagi na osoby, które udają, że nie istnieją, choć przecież stoją tuż obok.
Cofnęła się myślami parę godzin wstecz, przywołała urywki rozmów, strzępy spojrzeń. Miała świadomość, że posiada ograniczenia, i to spore, że jej percepcja potrafi wyłapać jedynie niewielki procent otaczającej ją rzeczywistości. Z tych strzępków musiała dopowiadać sobie resztę, i nie miała pojęcia, jak bardzo jej osąd mija się z prawdą. O ile można przyjąć istnienie prawdy.
Wyszło na to, że są straceni. Uznani za osoby niezdolne do dojrzałych decyzji. Albo takie, które trzeba naprowadzić na decyzje. Jakiekolwiek. Popychani przez społeczeństwo do łączenia się w pary. Zupełnie, jakby mówili im "My już mamy parę, jest świetnie, teraz wasza kolej". "Mhm, a mimo to jako para czujecie się nieswojo, czegoś wam brakuje, skoro wtryniacie się w życie innych". Lub proste, oczywiste "My jesteśmy razem, jak wy będziecie razem to będziemy mogli wspólnie gdzieś wychodzić, będzie super!". W pewnym momencie najwidoczniej powstała jakaś bariera między "singlami" a "parami", i choć grupy te spędzały czas razem, to coś było nie tak. Tylko co?
Czuła, że ma jakieś blokady. Że zdjęcie ich może się źle skończyć, ale jednocześnie życie z nimi wydawało się nieznośne. Wywoływało zastój, gdy jej umysł garnął się do drogi, choćby w nieznane. Tylko dokąd pójść?
- Idę do chaty, coś kiepsko się czuję - wyrwał ją z zamyślenia znajomy głos. Zerwała się nagle na równe nogi, jakby właśnie próbowała uratować się przed śmiercią w jakimś koszmarze. Pozostało tylko zgłosić deklarację, że też idzie, żeby zatuszować dziwną reakcję. I mieć nadzieję, że nikt nie zwrócił na nią większej uwagi.
Na dworze padało. Mężczyzna idący obok zdawał się nie być świadomy ani pogody, ani tego, że nie jest sam. Wsunęła mu rękę pod ramię, by rozłożyć efekt pijacko-zataczający na dwie osoby. Nie była pijana, i być może liczyła, że stan upojenia też uda jej się rozdzielić po równo. Gdy weszli do autobusu, nie zauważył nawet, że nie byli w ogóle mokrzy.
***
Pół godziny później patrzyła na błyszczącą od deszczu ulicę, którą jeszcze przed chwilą wypełniały pojazdy.
"To już zawsze tak będzie, że nawet najbliższa mi osoba będzie kimś obcym..." Nie wiedziała nawet, czy to tylko pytanie, czy aż pewność.
Odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Oddalała się od świata i czuła jak naciągają się linki, łączące ją z tymi, na których jej zależy. Starała się nie myśleć o tym, że mogą pęknąć. Choć dziś chciała mieć spokój.
Krople deszczu odbijały się od niewidzialnej powłoki.