Jedyne okno pokoju zajmowało prawie
całą ścianę i wychodziło na wschód. Odczuwała w związku
z tym niepokój, duszącą świadomość, że nie ma ucieczki
przed słońcem. Rano, zapewne ledwie parę chwil po zaśnięciu,
zostanie pochłonięta przez żar, gorąco, oślepiającą jasność,
która spala w ten nieprzyjemny sposób, najpierw gotując
krew w żyłach, całą wodę w organizmie, a gdy to wszystko
wyparuje, zamieni marne resztki ciała w popiół.
A może po prostu w pokoju było
duszno? W powietrzu unosiła się woń długo nie wietrzonych koców, które zalegały na łóżku podnosząc jego wysokość o dobre paręnaście centymetrów. Dawało to uczucie pewnej miękkości, ale także świadomość, że włókna, kurz, roztocza, z każdą chwilą
coraz bardziej będą zalegać w płucach, blokując przepływ powietrza.
Na domiar złego ktoś na parapecie postanowił założyć hodowlę
pomidorów, w ilości zdecydowanie przekraczającej granicę
rozsądku. Tak. Jak na tak mały pokój było tu wyjątkowo
tłoczno.
Otworzyła małe górne okienko.
Na razie nic to nie zmieniło, ale z czasem być może zdoła chociaż
złapać głębszy oddech. Świat zewnętrzny od dołu zasłaniał
zielony las, od góry gruba firanka, więc równie dobrze
można było uznać, że nie istniał... przynajmniej do czasu gdy
przyjdzie słońce i unicestwi wszystko na swojej drodze, była
bezpieczna, choć przytłoczona przez bliskość ścian i nadmiar
przedmiotów. Starała się nie przejmować, zamykając gdzieś
głęboko w głowie myśl o tym, że i tak nie zaśnie.
Podeszła do walizki i zaczęła
zdejmować z siebie ubrania, kładąc je byle jak na krześle. Buty,
bluzka, koszulka, skarpetki, spodnie, stanik... podniosła głowę i
spojrzała na siebie w lustrze. Położyła rękę na ramieniu i
obróciła, wciąż śledząc ruchy dziwnej istoty po
tamtej stronie. Ściągnęła gumkę z włosów, potrząsnęła
głową pozwalając rozpłynąć się im w nieładzie po plecach.
Jeszcze raz chwyciła się za ramię i wydała z siebie cichy pomruk.
Potem położyła oba palce wskazujące na policzkach i pociągnęła
skórę w dół, odkrywając nadmiernie przekrwione z
niewyspania gałki oczne. Przez chwilę przesuwała palce w różne
części twarzy robiąc dziwne miny, na koniec parę razy wydęła
policzki i wypuściła powietrze, wydając przy tym z siebie ciche
„pyk”.
Tymczasem zaczął wiać lekki wiatr,
zmniejszający minimalnie duchotę. Zgasiła w końcu światło i utopiła w miękkości łóżka. Zamknęła oczy w oczekiwaniu na zagładę.
Nad ranem przyszła burza.
Zapowiedziały ją drzewa, z początku szepcząc między sobą, z
czasem, zapewne na skutek poirytowania wysoką temperaturą zaczęły się trącać gałęziami, aż doszło do kłótni, którą
zakończył błysk i okropny huk. Widocznie dostało się prowodyrowi
sprzeczki, bo nagle wszystko umilkło. A potem lunęło.
Nie przyszło słońce. Kara śmierci
poprzez spalenie się w małym pokoiku została odroczona.
(Takie o. Natchnione trochę obrazami Hoppera i filmem "Shirley - wizje rzeczywistości". Albo raczej na odwrót :P)