Na styku dwóch światów
Gina zdejmowała maskę. Nie wyobrażała sobie przekraczać progu z
twarzą stamtąd. Razem z inną nią znikały wszystkie wspomnienia.
I tylko ptaki poznawały, kim jest naprawdę.
Najpierw, pozbywała się przyrostów.
Tych członków Ciała, które wydobyła z siebie
niechcący, tak jak niechcący przyczyniła się do ich stworzenia.
Karmiła je pożywką, słodkimi słowami, buziakami, bo ktoś
powiedział, że to jedyny sposób na pogodzenie się z ich
istnieniem. Ale gdy tylko znikały, wymazywała je całkowicie z
umysłu, a pozostały zapach wraz z całą resztą spłukiwała w
toalecie i pod prysznicem.
Potem ubierała świeże ubrania,
zakraplane odrobiną pewności siebie, o tanim zapachu wiosennych
kwiatów. Odklejała z policzków bladość i cienie spod
oczu. Ścierała opuchliznę. Zdzierała z biodra i ramienia bordowe
siniaki. Przemykała jeszcze na boso przez korytarz, nasłuchując
uważnie czy wszystko, co nieożywione, nie wydaje dźwięków
im nieprzystających, a ożywione rytmicznie wyświstuje oddechy.
Przy wejściu do normalności
zaskrzypiała klapka. Pamiętała o niej zawsze, więc skarciła
stopę za niezdarność. Rytmiczność nie została zachwiana, mimo
to chwyciła szybko buty, torebkę i płaszcz i dokończyła
przebieranie za drzwiami. Wyprostowana – bo w końcu mogła –
wzięła głęboki oddech. Powietrze pachniało kwiatami i wilgocią
nocnego deszczu.