czwartek, 30 kwietnia 2015

Daily lies

Na styku dwóch światów Gina zdejmowała maskę. Nie wyobrażała sobie przekraczać progu z twarzą stamtąd. Razem z inną nią znikały wszystkie wspomnienia. I tylko ptaki poznawały, kim jest naprawdę.
Najpierw, pozbywała się przyrostów. Tych członków Ciała, które wydobyła z siebie niechcący, tak jak niechcący przyczyniła się do ich stworzenia. Karmiła je pożywką, słodkimi słowami, buziakami, bo ktoś powiedział, że to jedyny sposób na pogodzenie się z ich istnieniem. Ale gdy tylko znikały, wymazywała je całkowicie z umysłu, a pozostały zapach wraz z całą resztą spłukiwała w toalecie i pod prysznicem.
Potem ubierała świeże ubrania, zakraplane odrobiną pewności siebie, o tanim zapachu wiosennych kwiatów. Odklejała z policzków bladość i cienie spod oczu. Ścierała opuchliznę. Zdzierała z biodra i ramienia bordowe siniaki. Przemykała jeszcze na boso przez korytarz, nasłuchując uważnie czy wszystko, co nieożywione, nie wydaje dźwięków im nieprzystających, a ożywione rytmicznie wyświstuje oddechy.

Przy wejściu do normalności zaskrzypiała klapka. Pamiętała o niej zawsze, więc skarciła stopę za niezdarność. Rytmiczność nie została zachwiana, mimo to chwyciła szybko buty, torebkę i płaszcz i dokończyła przebieranie za drzwiami. Wyprostowana – bo w końcu mogła – wzięła głęboki oddech. Powietrze pachniało kwiatami i wilgocią nocnego deszczu.